sobota, 22 czerwca 2013

piekielne GPW na Siekierkach

28°C
Aktualnie: Częściowe zachm.
Wilgotność: 0%

Już piąty z cyklu dziewięciu biegów Grand Prix Warszawy w 2013 roku. Do medalowych siedmiu biegów brakuje mi jeszcze dwóch. Pobiegnę jeszcze 5 października i 9 listopada na Kabatach. W pozostałych terminach mam już zaplanowane bieganie górskie (w Rabce na Stare Wierchy) i przełajowe (półmaraton kampinoski).

Wracając myślami do dzisiejszego biegu, to po raz kolejny przyznaję, że uwielbiam być na mecie! To co się działo dziś na trasie to było PIEKŁO!!! Temperatura sięgała w cieniu 30 stopni, a tego cienia na trasie to jak na lekarstwo... W wolnych przestrzeniach przenikał ciut nas wiaterek, ale przy nasypie Trasy Siekierkowskiej słońce dawało mocno. Powietrze stało i nie było czym oddychać.

Sama nabrałam się trochę na brak znajomości trasy, bo nie była ona jak na moje oko nigdzie publikowana. Stanęłam na starcie i nie miałam pojęcia zielonego czy będą pętelki czy nie, czy takie same, czy różne... Chyba od tego upału przestałam logicznie myśleć, bo nawet mijając metę na piątym kilometrze, nadal wydawało mi się, że drugie kółko będzie jakieś inne. Postradałam zmysły, czy jak?!


Biegło się wzdłuż Trasy Siekierkowskiej z nawrotką przy betonowym cosiu wymalowanym w barwy Legii. Jeszcze na pierwszym okrążeniu (pewnie pierwszy kilometr z hakiem) to w tym miejscu "serce roście", ale na drugim  (okolice szóstego) było mi wszystko jedno... Powrót pod sanktuarium w próżni tlenowej przy nasypie i dalej kółeczko po Forcie Augustówka. Tam bywał cień! W tych okolicach w południe na 9 kilometrze usłyszałam dzwoni sanktuarium bijące na Anioł Pański i wiadome było, że godzina znowu nie będzie złamana... Wiadome zresztą było wcześniej, od 4 kilometra pewnie, ale jakoś tak do końca biegnąc w to nie chce mi się wierzyć...

Widać na wykresie jak ruszyłam z kopyta, a potem przeplatałam nogami bez przekonania. Myślę, że już na trzecim kilometrze miałam kryzys, który dziś przejawił się chęcią zejścia z trasy. Tylko medal cyklu utrzymał mnie na trasie. Nie ma za bardzo już opcji, abym mogła sobie GPW odpuszczać...


 W statystykach kryzys w myślach widoczny jest, bo od połowy biegu zdarzało mi się w tym skwarze maszerować a nie biec! Puls wyjątkowo nie szalał. Utrzymywał się w trzecim zakresie przez cały dystans.



Nie mam pojęcia, gdzie rozpędziłam się do 4:44, ale jednak tempo taka została osiągnięta. Przelotowo 6:48, choć wiem, że przy kilku marszach to i tak dobra średnia.


Przed startem udzieliłam wywiadu dla Polskiego Radia. Opowiadałam o swojej przygodzie z bieganiem, motywacji i wynikach. Tym milej mi było, bo akurat słucham tej stacji i uwielbiam Lato z Radiem. W kolejną niedzielę, będę się mogła posłuchać na antenie.

Jakby biegania w upale było mi mało... Rano wpadłam na pomysł powrotu z Siekierek do domu. Biegiem, oczywiście. W ramach wybiegania weekendowego. Idea zaiste dobra, więc aby do głowy nie wpadły mi żadne wymówki, nie wzięłam telefonu (stąd też brak zdjęć z GPW). Do dychy i 1,5 kilometra rozgrzewki dorzuciłam zatem piękną dziewiąteczkę.

Tempem spacerowym bardzo, ale przecież nie o ściganie chodziło. Ostatnie trzy kilometry powtarzałam jak mantrę:
"ze spuszczoną głową, powoli, 
leci biegacz, co już ledwo doli"

Czuję się trochę jak po pierwszym półmaratonie. W nocy prawie 15 kilometrów, dziś 20. Niezła sumka. Chodzę posuwistymi krokami. Mam nadzieję do jutrzejszej piątki na Biegu kobiet się nawodnić i zregenerować.

Z efektów spędzenia południa na świeżym powietrzu mam opalone nogi, ramiona, ręce (bez miejsca na zegarek i tenisowy napotnik), dekolt, nos i pół czoła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz