piątek, 27 września 2013

na zakwasach

Ostatni tydzień września: w poniedziałek trening funkcjonalny z elementami cross-fit, w środę trening biegowy drużyny, a w piątek kolejny trening biegowy, już indywidualny. Zakwasowo ostatni tydzień prezentuje się następująco:
- we wtorek i środę zakwasy po poniedziałku (plecy i ramiona), 
- w czwartek i piątek zakwasy po środzie (łydki, uda i pośladki), 
- w sobotę nadal problem stanowi poruszanie nogami...
Poruszam się z gracją, nie z wrodzonej elegancji, ale z bólu. Zakwasy świadczą o tym, że nie obijam się treningowo. 

Poniedziałek
Na cross-ficie znowu wygraliśmy, choć zupełnie się nie spodziewaliśmy. Poniżej papierek po wygranej. Tym razem działaliśmy w trzyosobowym zespole plus wirtualny zawodnik (bo reszta zespołów czteroosobowa). 

Stacje:
- brzuszki z podparciem na ręce i nodze,
- skakanki,
- pompka z podparciem na kettlu i pociągnięcie kettla w górę jak w martwym ciągu, ale wyżej,
- tor przeszkód: przeciągnięcie szarfy, dżdżowniczki wokół pachołka, raczki, bieg,
- wyciskanie opony z workiem piasku (jako jedyna miałam przyzwolenie na wyciąganie worka),
- TRXy - trzy cykle: przysiady na jednej/drugiej nodze, naciąganie ramion z tyłu.
Dwa cykle po 2 minuty z przerwą 5 minut.

Słabam nie tylko w wyciskaniu ciężkiej opony (samą podnosiłam nawet 70 razy), ale również w raczkach. Skakanka też pozostawia sporo do życzenia (tylko 120 powtórzeń). Cóż, trening czyni mistrza.

We wtorek po raz kolejny we wrześniu rozbieganko z A. Robiłyśmy 8, 6 i 4,5 kilometra po Ursynowie. Fajnie by było, aby nam te wspólne biegania weszły w krew. Motywacja zupełnie inna, gdy się wychodzi razem na trening. Nawet jeśli na krótki. Mam cichą nadzieję, że A. się rozbiega i będziemy śmigać dłuższe dystanse, bo jest miło.


Środa
Wymagający trening biegowy na Agrykoli. Były nawet schody w czasie rozgrzewki, a potem 10 x 400 metrów z krótkimi (50 sek) przerwami. Moje okrążenia miały mieć czas ok. 1:58. No i miały. Było ciężko, ale udawało mi się do końca utrzymać tempo 4:44-4:59! Jestem z siebie zadowolona, bo po kryzysie w czwartej czterysetce, kolejne szły już z lekkością. Nie wiem, skąd znalazła się siła. Dawno mnie po treningu nogi aż tak nie bolały...

Piątek
Poruszam się jak robot. Wstawanie i siadanie przypomina jeszcze o środzie i chyba o schodach... W planie 10 kilometrów w tempie maratonu. Ciężko było wyjść, a jeszcze ciężej biec pierwsze dwa kilometry. Czułam mięśnie nóg mocno, a potem... jakby się rozgrzały i jak ręką odjął ból i dyskomfort odszedł. 

Trening udany. Dystans w tempie 6:30 zaliczony. Nawet na bolących początkowo nogach się da. Po powrocie poświęciłam dłużej niż zwykle uwagi i czasu rozciąganiu. Teraz grzeję mięśnie pod kocykiem.

Niedziela
Szykuję 32 kilometrowe wybieganie... Ma być mega wolno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz