Po kilku miesiącach biegania z Endomondo w telefonie, przyszedł czas na inwestycję w zegarek treningowy. Cała rodzina przed moimi 35 urodzinami dostała cynk na co zbieram, więc wyjątkowo z prezentami mieli łatwiej.
Wybór padł na Garmina 110. Ponoć można jeszcze brać pod uwagę markę Polar, ale nie mam do niej przekonania, bo wokoło sami Garminowcy. Dla mnie najważniejsze było, aby mierzył dystans, tempo i tętno. Opcji interwałowych można dopilnować samemu.
Pierwsze męskie wrażenia na widok mojego cudeńka: "gustowny, ten różowy pasek idealnie pasuje do Twojej subtelnej kobiecości" i dalej "a szary kolor perfekcyjnie współgra z Twoją stanowczością i analitycznym, chłodnym myśleniem". Mnie też się podoba.
Moja życiówka na 10 km z dn. 06-10-2013 |
Garmin sprawdził się zarówno w biegu, jak i na rowerze. Czasem długo czekam aż złapie sygnał GPS, ale są to dość rzadkie przypadki i najczęstsze w lesie czy bezludziu. Nie narzekam na baterię, starcza na kilka moich biegań. O niebo lepiej kontroluje się czas (ew. tempo) na zawodach lub treningach unosząc lekko do góry dłoń z zegarkiem niż całą rękę z telefonem w armbandzie.
Znalazłam jeden minus biegania z zegarkiem i bez telefonu. Gdy się zgubisz - liczysz na siebie. Koniec języka za przewodnika, tak jak u mnie w czasie pierwszego treningu z Garminem w Dzikim Lesie.
Przyzwyczajam się ciągle (od maja!) do Garminowej aplikacji on-line, dlatego zdecydowanie wolę zapisywać treningi w Endomondo, gdzie są wszystkie od grudnia i jest publika, która je komentuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz