niedziela, 25 sierpnia 2013

na zachodzie bez zmian

21°C
Aktualnie: Bezchmurnie
Wiatr: płn. z szybkością 5 km/h
Wilgotność: 46%

Dotarcie na start III Półmaratonie Powiatu Warszawskiego Zachodniego im. Janusza Kusocińskiego w niedzielę rano nie było może trudne, bo ruch na ulicach i trasach wyjazdowych niewielki, ale i tak czasochłonne, bo mieszkam daleko. W drodze porozumiałam się z Ally, aby poinformować ją, że dziś biegnę dla Niej. Wzruszyłyśmy się przy tym obie. 

Od rana w Błoniu, skąd startowałam, inna organizacja ruchu. Mimo objazdów dotarcie na parking i do biura zawodów jest łatwe. Wszędzie na ulicy Lesznowolskiej tablice informacyjne, sporo wolontariuszy.

Plakat półmaratonu

Biuro zawodów zlokalizowane w budynku Ludowego Klubu Sportowego (dla mnie nowość zupełna, a twór abstrakcyjny). Obsługa to uczniowie. W pierwszej chwili zaskoczenie, w drugiej dochodzę do wniosku, że pomysł dobry. Dzieciaki mają dużo energii i entuzjazmu. Przypominają mi się znudzeni wydawacze pakietów i w Błoniu podoba mi się zdecydowanie to rozwiązanie.

Biuro zawodów w LKS
Najpierw dostaję numer z chipem i agrafki, a potem maszeruję obok po pakiet (koszulka, izotonik, torba depozytowa i garść ulotek w torbie Urzędu Gminy w Błoniu) do tego bon konsumpcyjny.

Biuro zawodów w LKS
Wracam na parking, mentalnie przenoszę się na trasę. Wcinam banana, poję specyfikiem z glikenem i tak mija czas do startu. Zanim rozgrzewka - toi toi. Kolejka niewielka. Szybko poszło i w długą. 

Podreptałam do startu, pokręciłam się wokół. Porozgrzewałam i znowu.... siku! Powrót do toi toi przy parkingu, bo przy starcie nie było żadnego... Jest 20 minut do startu a tam kolejka nad kolejki! No, ale co zrobić... Czekam. Toi toi cztery, chętnych sporo... Oceniam, że z 10 minut i będzie po wszystkim. Tymczasem organizatorzy chodzą ze szczekaczkami obwieszczając konieczność przejścia na start.  Udało mi się ogarnąć problem do za pięć. No i długa na start.

Tam akuratnie trwała rozgrzewka. Nie uczestniczyłam w niej, tylko się rozglądałam i... wypatrzyłam kolegę z obozu biegowego. Po przywitaniu załatwiliśmy biznesy (wymiana obozowych zdjęć, rzecz święta) i na znak startera ruszyliśmy ku mecie. Miło gawędziliśmy o tym i owym, patrzę na zegarek, a ja gnam tempem 5:50!!!

Strategię na bieg niby miałam taką, aby tym razem równo biec od startu do mety, ale nie tyle! Zaczęłam zwalniać. Drugi i trzeci kilometr cały czas 5:57, na czwartym dopiero zaczęłam schodzić poniżej 6. Czułam wówczas już że ja całości tak nie pociągnę. Równo, to ja bym mogła i biec, ale 6:20-6:30, a nie z piątką z przodu. Nawet jeśli słowo na niedzielę Kołcza było takie, aby w warunkach pogodowych poniżej 20 stopni ustawiać się na 2:05. Temperatura dopisała jednak, więc chciałam pobiec podobnie jak ostatnio.

Na chwilę między trzecim a czwartym kilometrem zostałam sama, poanalizowałam co ja dziś wskóram, a co nie i kolega wrócił, aby napoić mnie swoją wodą. "Pij, sucho jest", nie patrz na przepojki... Do tego pobawił mnie jeszcze swoim towarzystwem trochę, sfotografował mnie na trasie i pobiegł w siną dal.

Foto by Włodek

 Foto by Włodek

Szósty kilometr to był. Biegłam zatem dalej sama. Zwolniłam wydatnie i spokojnie rozglądałam się za towarzystwem do biegania. Samemu jednak nudno. Kandydatka pojawiła się niebawem. Doganiałam ją rytmicznie. Zrównałyśmy krok na długą chwilę, ale zaczęła zwalniać, więc znowu zostałam sama.

Przy ósmym kilometrze doścignął mnie pan, który przy pierwszym mijanym wspólnie za Wąsami kierunkowskazie, oznajmił, że w Uniechowie to on w czasie wojny mieszkał. Gadatliwy nie był, choć przedstawił się grzecznie. Spędziliśmy razem na trasie kolejne osiem kilometrów. Biegło się nam dobrze. Czasem ciągnął on, czasem ja. Po napojkach doganialiśmy się bez słów i dalej podążaliśmy wspólnie. Na 16 kilometrze uznał, że dla niego za szybko. Nawet nie wiem, kiedy a zaczęłam przyspieszać...


Jako że życie nie znosi pustki, zostałam dogoniona przez kolejnego jegomościa. Tym razem zdecydowanie młodszego. Biegliśmy razem bez słów, pociągaliśmy tylko nosami. W radzymińskim półmaratonie również brakowało mi chusteczki na trasie, że też nie pomyślałam o tym! Szczęście, że chlipaliśmy razem. Wydawało się, że nie ma w tym niestosowności...

W końcu dobiegliśmy do pierwszej na trasie agrafki. Pierwsza jej część w cieniu, a nawrotka w spiekocie słoneczka. Pozdrówki dla Run Jaro, run!, którego mijałam w przelocie w tym miejscu. Biegowy kumpel zaczął się lekko oddalać, więc zaczęłam go gonić. W końcu już 18 kilometr nastał, więc zostawać w tyle nie wypada... 

Na dwudziestym kilometrze, na zakręcie, stała trzyosobowa kobieca grupa kibiców. Z flagą. Dziewczynka kibicowała w skrytości ducha, jej mama gratulowała kobiecie na trasie i zapewniała, że już niedaleko, a najstarsza z nich na mój widok uznała "Ale pani zmęczona!" i że zawisło to tak niewygodnie dodała "... ale za to jaka zgrabna". Uśmiechnęłam się tylko i pomachałam do nich. Z tyłu jakaś biegaczka dodała tylko, że słonko mnie złapało.

Foto organizatora

Nie było to jednak ważne, bo za tym zakrętem zobaczyłam metę!!! Ucieszyłam się bardzo, ale przypomniałam sobie, że nie było drugiej agrafki. No i ciut zmarkotniałam. 

Scena w Borzęcinie Dużym

Dystans pokazywał, że to już końcówka, więc o co z tą dobiegówką chodzi... Kolejny zakręt przyniósł odpowiedź. Agraweczka była mała (góra 50-60 metrów), szybko ją obiegłam i do mety!!!

Foto z mety w Borzęcinie Dużym
Czas oficjalny 02:11:41 (czyli 7 sekund lepszy od radzymińskiego). Na mecie miałam już dość. Chciałam odpocząć.

Trasa płaska, malowniczo wiodła między polami głównie, ale mnie zmęczyła bardzo. Od czasu do czasu wbiegaliśmy do miejscowości, w zabudowania. Im bliżej południa, to słońce wychodziło spoza chmur coraz śmielej i miejscami przypiekało. Cienia jak na lekarstwo. Nie to jednak było najgorsze. Wiał wiatr! W twarz. Od siódmego do osiemnastego kilometra dawał się we znaki...


Po otrzymaniu medalu oraz skosztowaniu żurku (posiłek regeneracyjny) marzyłam tylko o przebraniu... Łydki i kostki zaczęły mnie pobolewać później. Rozciąganie pomogło tylko tym pierwszym. Wieczór spędziłam z nogami na poduszce.


Lokaty: 
open: 477/538
K30: 19/30
K open: 46/68
W połowie trasy czas: 1:02:48 i lokata 504/538.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz