24°C
Aktualnie: Bezchmurnie
Wilgotność: 0%
Wilgotność: 0%
W biurze zawodów pod szkołą w Ossowie zameldowałam się ok. 7:30. Wstałam o szóstej, więc jak sprawdzano moją tożsamość bardzo przydał się dowód osobisty. To nie są moje pory dnia do funkcjonowania. W tygodniu poprzedzającym start wstawałam rano-rano, aby się przestawić na inny tryb choć trochę...
Kolejka po numer z chipem i agrafkami jeszcze żadna, ale kwadrans później już trzeba było odczekać swoje. A ja miałam mnóstwo czasu (start o 9:00) na podziwianie ekspozycji taktycznej walk z 1920 roku...
... a także podziwianie grup rekonstrukcyjnych, przygotowujących się do występów. W tle grała orkiestra z Węgier. Magiczna atmosfera z boiska w Ossowie wprowadziła mnie w patriotyczny nastrój.
Między biegaczami i żołnierzami w historycznych mundurach przewijała się ekipa "Kawy czy herbaty", ale nosa do celebrytów to Państwo to nie mają. Nikt nie chciał wywiadu z radosną biegaczką. Ich strata...
Po kilku wizytach w szkolnej toalecie (siusiam na potęgę, gdy się stresuję), wielu rozmowach z biagaczami spotkanymi gdzieś wcześniej, przyszła pora na rozgrzeweczkę. Do samego startu występowałam w twarzowym żółto-zielonym sweterku, bo mimo słońca było dość rześko. Został on na przystanku w Ossowie, bo i taki był na niego plan (mam w domu stosik sweterków na zimne przed-startowe poranki).
W końcu nastąpiła godzina zero. Pierwszy strzał startera dla wózków, kolejny minutę po dla biegaczy. Poszły zatem konie po betonie. Powerbomba dumnie prężyła się w kobiecym schowku podtrzymywana na pasku od tętnomierza. Żelik łyknęłam jeszcze przed biegiem.
Wystartowałam jako jedna z ostatnich. Tempo zegarek mierzył średnie per 5 kilometrów. Pierwszy wystrzeliłam z katapulty na 6:08, wiedziałam, że pora na zwolnienie. Co ja zrobię, że adrenalinka ciągnęła do przodu, biegło się dobrze i wszyscy uciekali... Do piątki udało się zejść na 06:15-6:24 na kilometr (nie pamiętam ile pokazywał zegarek na trasie). Podczepiłam się pod grupkę dziewczyn 100-krotek. One się pilnowały, aby wolniej a nie szybciej, więc uznałam że tędy droga.
Na 6,5 kilometrze w końcu zwrot. A wody jak nie widać, tak nie widać. Minęłam 100-krotki i mając przewagę nad tymi, co biegli do agrafki - radośnie wracałam. Z Cięciwy do Majdanu. Na tym etapie dogoniła mnie Małgosia, jedna ze 100-krotek. Zaczęłyśmy biec razem, rozmawiając o startach, treningach, wyczekując wody.
Za rondem w Majdanie pierwszy wodopój i gąbki. Na ulicy w drugą stronę mega korek, biegniemy w spalinkach, ale to jeszcze nic bo w pewnym momencie zaczyna się ruch w naszą stronę. Wymijanie, biegaczy lub jazda za. Fuj! Na szczęście, ruch się rozładował i tylko pojedyncze samochody się pojawiają.
Trasa biegnie przez miejscowości, dużo zabudowań, choć często lasy. Sporo drzew po bokach, jest cień. W słońcu coraz cieplej. Wiatru mało. Aby do Wołomina. Tam będzie dyszka. Ciekawe co z przejazdem. Zamkną czy nie zamkną... Biegniemy, wspominamy starty. Zaczynamy wyprzedzać!!! Pierwsze moje takie doświadczenie, że na luziku, że bez spinki i TAK wcześnie.
Tempo wzrasta (między 6:09 a 6:14), ale delikatnie. Jesteśmy w Wołominie. Biegnę bez spinki, ale przy 10 kilometrze przychodzi pora na PowerBombę. Wypiłam, teraz szukanie kosza na ampułkę. No i oczekiwanie na wodopój. Dychę zrobiłam w tempie Orlenu. Czas gorszy raptem o 2 sekundy od tego z kwietnia.
Przejazd kolejowy już widać. Biegniemy oczekując co się zdarzy... Sto metrów przed uznałyśmy zgodnie, że teraz to nas nic nie zatrzyma! Jednak pociągu ani widać ani słychać!
Pojawia się wiatr. W twarz. Niby przyjemnie owiewa, ale mocniejsze podmuchy nie są przyjemne. Jesteśmy obie mokre i robi się zimno...
Nastał trzeci wodopój, a my zdecydowanie łykamy kolejnych zawodników. Dwóch mężczyzn, których zdążyłyśmy wyprzedzić przed przepojką, ruszyło wcześniej po piciu oznajmiło nam "Teraz to my Was wyprzedzamy!", widać że nie jest to dla nich komfortowe, że laski są szybsze. Gdy znowu ich wyprzedzamy za jakiś czas, dostajemy informację o zmianach w regulaminie o nie wyprzedzaniu. Odcięłam się, że nie doczytali tych zmian, bo chodziło o wyprzedzanie kobiet i pognałyśmy z uśmiechem do przodu.
Do 15 kilometra tempo 06:04-06:14. W Czarnej przy rondzie dziewczyna ze stoiskiem z wodą. Fajna inicjatywa. Dziękujemy. Pijemy. Biegniemy dalej. Co jakiś czas podjeżdża do nas support Małgosi na rowerze. Podaje jej wodę, banana. Chwilę z nami rozmawia. Potem jedzie do 100-krotek, które zostały w tyle stawki.
Małgosia wspomina, że jak mam siłę, to żebym biegła, a ona mnie gonić będzie. Nie mam chyba tyle poweru żeby zostawić ją w tyle, poza tym... Biegnie się nam dobrze. Szybko przebiegamy przez Helenów i Nowy Janków. Wbiegamy do Ciemnego. Tu kolejna przepojka i oczekujący na mnie kibice. Sama myśl, że ktoś na trasie będzie kibicował unosi mnie nad trasą.
Biorę wodę, widzę że przed zakrętem stoi spora rodzinna grupka. Słyszę "59 bierze wodę", no i się zaczęło "Reno!", "Dajesz", "Super!", "Jeszcze dwa kilometry.". Brawa i wiwaty. Rzucam w nich gąbką i do mety. Małgosia została w tyle, ale dogoniła mnie. 19 kilometr za nami.
W oddali widać wiadukt. Będzie podbieg. Biegniemy bliżej 6:02, jak 6:08 z planu. No ale dajemy radę. Pod górę było ciężko, w dół już lepiej. A mi się chce siku! Przecież nie zejdę z trasy. Nie na 20 kilometrze! Po drodze sporo biegaczy schodziło na bok... a mnie jest szkoda życiówki! Dam radę. Muszę!
Ostatnie krzaki nadające się do skorzystania, mijamy przy Mazurze Radzymin. Jednak nie chce z nich skorzystać biegnę. Lecimy już 5:55. Wiem, że to kibice i adrenalinka mi podskoczyła, jest coraz ciężej. Małgosia to widzi i mówi "Chodź! Nie zwalniaj. Pociągnę Cię, jak Ty ciągnęłaś mnie wcześniej." No i człapałam za nią. Zmęczona, ale na widok mety chciałam dać z siebie wszystko, co jeszcze mogłam. Tętno mi skakało, ale ja patrzyłam tylko na czas.
Przed metą Małgosia lekko wyrwała, a między nas wbiegło dwóch zawodników. Ostatkiem sił utrzymywałam tempo ostatnich metrów. Aż usłyszałam "Dajesz, Renata!", to zaprzyjaźniony kibic z Radości. No i tak, na ostatnich metrach znowu motywacja wzrosła...
Foto organizatora z mety |
Oficjalny czas 02:11:48! Życiówka z lutego poprawiona o 10,5 minuty! W końcu! Stoper nie wyłączył się od razu albo później załączył znowu, stąd to 2:17 poniżej...
Na mecie uściski i całusy z Małgosią, chwila odsapki i do toi toi. Wpadłam do kabiny przed facetem w kolejce, za co go po wyjściu przeprosiłam, ale to były ostatnie sekundy mojej wytrzymałości. Teraz mogłam spokojnie udać się po medal i wodę. Wodę pobierało się samemu, nowa moda czy jak? Medal zakładała na szyję blondyna. Potem jeszcze do OSP po pakiet (koszulka, piwo, talon na zupę, mała woda w okolicznościowej torbie) i byłam wolna....
Trzeci półmaraton za mną! Yupiii! Do tego udało mi się spowalniać się na początku by później przyspieszać! Nowe doświadczenie. Budujące!
Byłam 342 na mecie (biegły 654 osoby). Po 6,5 km wyprzedziłam aż 46 osób!!! Wśród kobiet mam 44 (na 65) lokatę, a w swojej kategorii wiekowej jestem 20 (na 28 kobiet). Średnie tempo wyszło 6:13. Miodzio.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz